2004.01.18
Prawdziwa kronika
Dawno temu, gdy byłem młody,
do armii iść nie chciałem,
a że nie bałem się lać wody,
więc strażakiem zostałem.
To, co widziałem i co przeżyłem,
w wierszyku tym Wam podam.
Dla tych, co znałem i polubiłem,
niechaj to będzie nagroda.
Ci, których tu wspomniałem,
niechaj się z tego radują,
a których zapomniałem,
wznowienia niech oczekują.
(...)
Gdy wszedłem ja w te mury
i zobaczyłem podoficera
i ten wzrok jego smutny, ponury,
to pomyślałem : o cholera!
U sekretarki byłem pół żywy
i nogi jak z waty miałem,
wszedł wtedy ten z nosem krzywym
i wtedy Jego poznałem.
O zawód z miejsca mnie zapytał.
Odpowiedziałem: jestem szklarzem.
Tam na garażu szyba jest zbita,
będziesz szklił szyby w straży.
(...)
Magazynier wcale o wzrost mnie nie pytał,
dostałem furmaniak i hełm bez paska.
Rzucił to na ziemię i było : wypad!
Były dwa lewe buty i z wycieraczką maska.
Gdy już się jakoś w moro ubrałem,
jechał swym Fiatem kolega „ Krzywy”,
a ja na warcie właśnie stałem,
z wrażenia został on ledwie żywy.
Z miejsca zawołał podoficera:
„weźcie stąd tego pajaca.”
Wielka zrobiła się afera.
Tak się zaczęła ta moja praca.
Od razu więc podpadłem
za nieodpowiednie ubranie,
w łapy starych ja wpadłem
i już jest ślizgu grzanie.
Koledzy na zmianie byli bardzo mili,
w momencie to doceniłem,
na powitanie „dżeksa” mi zrobili,
i cały wieczór swe kulki myłem.
(...)
Ta moja szafka w fajnym była stanie:
nie miała zamka, ani zawiasów
i miała dziurę w tylnej ścianie,
więc się pozbyłem wszelkich zapasów.
(...)
W „ancli” tam łóżko stało,
lecz nie jest ono dla młodego.
Sporo mnie kosztowało.
„Musisz wykupić je kolego”.
Chcesz wejść do sali?
Więc się zamelduj kocie.
Od razu mi pokazali,
w jakiej jestem robocie.
Łóżko jest zaścielone,
a spróbuj na nie usiąść.
Przecież to zabronione!
Odechce ci się głupot.
(...)
Godzina szósta, więc środek nocy,
lecz trzeba szybko wstawać,
na placu dzisiaj trzepanie kocy,
a potem porządki czas zdawać.
Trudne to były wtedy początki,
gdy się do domu iść chciało,
najpierw zrobić musisz porządki,
więc się po służbie zostało.
Korytarz ma być wypastowany,
więc koc, dwa pasy i do roboty.
Musi być cały froterowany,
stary na kocu, a ciągną koty.
(...)
A gdy minęło dziewięć miesięcy,
zostałem ja junakiem
i przez kolejne dwadzieścia cztery
chodziłem z OC znakiem.
Od dnia pierwszego, by się mnie pozbyć,
wysłali mnie na budowę,
lecz zima przerwała tam mój pobyt,
no i kłopoty były gotowe.
Kiedy do straży powróciłem,
kotłownię mi dali w opiekę.
Bardzo się z tego ucieszyłem,
lecz były problemy z mlekiem.
Gdy piece się szlakowało,
było czarno wszędzie,
u góry w oczy szczypało
w całej straży komendzie.
Do pieca chcesz dołożyć
i znowu masz przechlapane,
koksu trzeba nawozić,
a kółko w taczce złamane.
Rano czas wywieść chasie
i znowu zleci godzinka,
a może szybciej da się?
Nie, bo zerwała się linka.
I tak te służby sobie mijały
i w piecach się wciąż paliło,
a szyby w oknach zamarzały
i wszystkim zimno było.
Był też przypadek śmieszny, mój Boże,
jedyny taki, daję wam głowę:
bo pewna pani była w złym humorze
i otrzymałem ZOK od księgowej.
Idę kiedyś cały zaspany,
w kotłowni woda ciecze
i myślę sobie: o rany!
Tak wykończyłem dwa piece.
Wszystkich ja zawiodłem
na czele z komendantem.
Jak ja to zrobić mogłem ?
Zostałem dywersantem.
(...)
Przyszedł kiedyś do pracy rano:
„ukradli zbiornik z koki”- się dowiedział.
A że miał minę jeszcze zaspaną,
usiadł i długo tak siedział.
To, że ukradli, to małe piwo,
to mógł On jeszcze zrozumieć,
lecz najbardziej Go zdziwiło,
jak ktoś go zdołał unieść.
Tak On z myślami bił się swoimi
i nawet nie przyszło mu do głowy,
inni mu w końcu wytłumaczyli,
że to był zbiornik brezentowy.
(...)
Kiedyś przed laty przyjął się kolega
i został tak pouczony:
szybko na garaż zjechać trzeba,
kiedy usłyszysz dzwony.
Więc po ześlizgu zjechał
kiedyś rano w niedzielę
ten nasz nowy kolega,
gdy biły dzwony w kościele.
(...)
Różne się w straży przeżyło
wielkie pożary i powodzie,
różne Olkusze się zwiedziło,
często o wodzie i o głodzie.
Różnie się noce spędzało,
czasami na Jelczu na dachu,
w koli na podłodze się spało,
a nawet obok na piachu.
(...)
Ćwiczenia były z ochotnikami,
drabina stara tam była,
więc oni się rozwijali
i rzecz się taka zdarzyła:
Ochotnik ten dostał rozkaz,
że ma wejść do kosza z wężem,
lecz kosz z boku został,
on wskoczył od niego pędem.
Drabina sunęła do nieba,
a on w koszu siedział,
że kosz założyć trzeba,
tego on przecież nie wiedział.
(...)
Gdy przy ćwiczeniach się podpadło,
od razu karę się dostało,
ssawne na barki swoje się kładło
i już „orbity” się biegało.
A po skończeniu tej gonitwy
trzeba się było zameldować,
za wyrobienie tężyzny fizycznej
prowadzącemu podziękować.
(...)
Były też chwile na zadumanie,
gdy ja tak stałem u Buka boku,
tam u Papieża w Watykanie
i za to dziękuję wciąż Bogu.
Gdy robię sobie podsumowanie
z myślą o tym tu wierszu,
pielgrzymkę tę w Watykanie
stawiam na pierwszym miejscu.
(...)
Tak sobie myślę, może ktoś zapytać,
skąd fakty te znajduję?
A ja je biorę prosto z życia
i tylko je spisuję
Może kiedyś ten wiesz wydłużę
i go przesunę w latach,
lecz będę wtedy na emeryturze,
bo niebezpieczna to praca.
Chciałbym napisać więcej,
ale się na to nie skuszę,
bo język mam dosyć cięty,
a ja pracować wciąż muszę
Fojerman
|