Jako
prezes stowarzyszenia stawiającego sobie za cel ratowanie śląskiej
mowy i jedna z osób zaangażowanych w działania, które Pan
opisuje, czuję się w obowiązku odpowiedzieć na Pana artykuł
wydrukowany w "Dzienniku" z dnia 5 grudnia.
Wobec
ważnych wydarzeń dziejących się obok nas możemy przyjąć trzy
postawy: Możemy sami się w nie zaangażować i próbować na nie
wpływać, tak aby sprawy szły
w dobrym kierunku. Takie obywatelskie zaangażowanie pro publico bono
jest humusem demokracji i jest ono najbardziej godne pochwały, choć
oczywiście nie można go od nikogo wymagać. Można też przyjąć
postawę życzliwego kibica, który choć niewiele pomoże, to
przynajmniej czasem doda otuchy dobrym słowem. Możliwa jest też
trzecia postawa, postawa obserwatora szydercy. Obserwator szyderca
tak na prawdę nie chce, żeby przedsięwzięcie się udało.
Pieczołowicie rejestruje wszystkie potknięcia osób zaangażowanych,
wyczekując niecierpliwie ostatecznego fiaska ich działań, aby z
satysfakcją powtórzyć: "A nie mówiłem?"
Zawsze
wysoko ceniłem
sobie Pana publicystykę i, jeśli tylko mam okazję, chętnie
czytuje Pana felietony. Zawsze uważałem Pana za sprzymierzeńca
śląskiej sprawy. Tym bardziej boli mnie, ze w sprawie, która, jak
mniemam, dla śląskiej społeczności autochtonicznej jest
najważniejsza, przyjął Pan postawę szydercy.
Nie
zadał Pan sobie trudu, żeby choćby porozmawiać z kimś, kto
zaangażowany
jest w krytykowane przez Pana działania. Nie kiwnąwszy nawet palcem
mówi Pan „żądam”, "rozliczam" i "wymagam".
W demokracji obowiązuje zasada „zrób to sam”. Jeśli coś chce
się osiągnąć, trzeba samemu organizować ludzi, szukać
sprzymierzeńców i samemu działać. Pan chce od wszystkich, żeby
Pana obsługiwali.
Przy
tym informacje, które Pan podaje, są nieprawdziwe.
Nieprawdą jest, jakoby pan poseł Marek Plura wycofał się z działań
na rzecz uznania języka śląskiego. Od czasu wspomnianego przez
Pana oświadczenia Andrzeja Rocznioka spotykaliśmy się z panem
posłem wielokrotnie i jako stowarzyszenie mamy do niego pełne
zaufanie.
Nasze
stowarzyszenie liczy nieco ponad 20
osób. Próbujemy zyskiwać sojuszników, budować poparcie dla
naszej idei, spotykamy się z ludźmi, próbujemy godzić i namówić
do współpracy osoby nieraz ze sobą pokłócone. Studiujemy też
materiały dialektologiczne, wiedzę naukową staramy się
popularyzować, sami się przy tym uczymy i próbujemy pokazywać,
jak w naszym pojęciu kodyfikacja śląszczyzny ma wyglądać, a jaką
nie może być. Naszą pracę wykonujemy społecznie, poświęcając
na nią swój czas i pieniądze. Przy tym każdy z nas ma swoją
pracę, większość ma rodziny i chcielibyśmy też normalnie żyć.
Zapewne mogliśmy zrobić więcej i wiele rzeczy zrobić lepiej, ale
czy dużo więcej i dużo lepiej? Mamy w naszym stowarzyszeniu dwóch
dialektologów. Jeden z nich, choć Ślązak, pracuje na Łużycach i
zajmuje się ochroną języka dolnołużyckiego, bo to Niemcy dali mu
pracę. Drugi, jako pracownik uniwersytetu, musi dorabiać na kilku
etatach, żeby utrzymać rodzinę w Krakowie. Często doba ma za mało
godzin, a czasem po prostu brakuje sił.
Od
samego początku jesteśmy świadomi, że jeśli prace nad
kodyfikacją i szerzej ochroną śląszczyzny mają osiągnąć
zadowalający wszystkich postęp i należyty poziom merytoryczny, na
dłuższą metę nie mogą być wykonywane tylko przez zapaleńców
amatorów. Profesjonalny poziom może być zapewniony tylko przez –
właśnie – profesjonalistów. Musimy jako śląska społeczność
zdobyć się na to, żeby utworzyć w tym celu i utrzymać choć
kilka etatów, tak aby przynajmniej najlepsi ludzie mogli poświęcić
tej pracy nie dwie godziny na tydzień w weekend, ale cały swój
czas. Tym ludziom trzeba stworzyć perspektywę, aby nie obawiali się
ze sprawą ochrony śląszczyzny związać swojej kariery zawodowej.
To jest dla naszej społeczności wielki test, czy rzeczywiście
jesteśmy dość zintegrowani, aktywni i pracowici, i czy potrafimy
się skutecznie zorganizować w demokratycznym społeczeństwie.
Ponoć do śląskiej tożsamości, niezależnie od deklarowanej
narodowości, poczuwa się kilkaset tysięcy osób. Gdyby każda z
tych osób przeznaczyła na tworzenie i ochronę śląskiego języka
regionalnego choćby złotówkę na rok, już moglibyśmy te etaty
tworzyć, bez oglądania się na Sejm w Warszawie.
Ale
tego nie osiągnie się jedynie krytykując i grzmiąc z wysokości
wielkonakładowej gazety. Trzeba zaproponować rozwiązania. Trzeba
spotykać się z ludźmi, rozmawiać z nimi, zarażać ich swoją
ideą. Trzeba wydeptać sobie ścieżki do polityków, samorządowców,
potencjalnych sponsorów. To właśnie m. in. próbujemy robić. Ale
my sami jesteśmy postrzegani w najlepszym razie jako grupka
„nawiedzonych” idealistów. Pan jest osobą rozpoznawalną
wszędzie w regionie. Liczą się z Pana zdaniem wojewodowie,
prezydenci, profesorowie i biznesmeni. O ileż nasze działania
mogłyby być skuteczniejsze, gdyby zechciał Pan nam pomóc!
Musi
Pan sobie sam w swoim sumieniu odpowiedzieć, czy rzeczywiście
przetrwanie śląskiej mowy leży Panu na sercu. Jeśli tak, nie
wystarczy raz na kilka
miesięcy napisać krytyczny artykuł i uważać, że piastowanie
śląszczyzny mam na rok odfajkowane. Przecież był Pan i w
Katowicach 30 czerwca, i w Warszawie 3 grudnia zeszłego roku. Skoro
uważa Pan, że powinniśmy uderzyć się w pierś, pierwszy powinien
Pan dać przykład i uderzyć się w pierś swoją.
Prawdziwym
przełomem
w sprawie śląskiego języka regionalnego byłoby „zarażenie”
tą ideą regionalnych elit, a w szczególności świata naukowego w
Opolu i w Katowicach. Pomysł jest rewolucyjny, a więc taka
przemiana świadomościowa wymaga czasu. Taka przemiana się dokonuje
i mamy wiele powodów do nadziei na to, że w niedługiej
perspektywie będzie można do prac kodyfikacyjnych włączyć
większą liczbę specjalistów. Budowanie poparcia dla idei,
ścieranie się nieraz sprzecznych koncepcji i dochodzenie do
wspólnego stanowiska, szerzenie wiedzy dialektologicznej, to
wszystko działania mało spektakularne, ale równie cenne, jak
medialne fajerwerki. Wg naszej oceny czas od pamiętnej konferencji w
Warszawie nie został zmarnowany, a sprawy, choć na pewno nie w
takim tempie, jak byśmy sobie tego wszyscy życzyli, posuwają się
do przodu.
Jeszcze
parę słów odnośnie zapowiadanego elementarza. Myślę, że nie ma
Pan pojęcia o trudności tego zadania, jeśli pisze Pan, że
wystarczy do tego jeden „zdeterminowany autor”. Napisanie
pierwszego śląskiego elementarza z
prawdziwego zdarzenia wymaga połączenia kwalifikacji w trzech
dziedzinach. Po pierwsze, piszące osoby muszą mieć bardzo dobrą
orientację w śląskiej dialektologii. Nie wystarczy tu znajomość
gwary, którą mówi się we wsi, z której pochodzi autor. Potrzebna
jest wiedza całościowa i systemowa o tym, jaki jest zakres
występowania różnych zjawisk językowych i rozprzestrzenienie
słownictwa na obszarze gwarowym od Prudnika po Mysłowice i od
Cieszyna po Kluczbork. Potrzebna jest też wiedza syntetyczna, aby
umieć odróżnić to, co dla Śląska jest charakterystyczne i
typowe, od tego, co jest wyjątkiem, albo nową naleciałością.
Drugi problem, który wymaga rozwiązania, to problem kulturowy.
Przykład: w jakim stopniu możliwe i celowe jest przywrócenie
starych śląskich zwrotów grzecznościowych, tj. godania za dwoje i
za troje. Trzeci problem to problem pedagogiczny, tj. umiejętność
napisania tekstów i zredagowania całości w taki sposób, aby było
to atrakcyjne dla dzieci. To wymaga wielkiej wiedzy i wielkiego
wyczucia. To, i wszystkie podobne działania, to praca pionierska.
Twierdzę, że jednej osoby, która miałaby wystarczające
kwalifikacje we wszystkich tych trzech dziedzinach, w tej chwili na
Śląsku nie mamy. Jeśli uważa Pan, że jest inaczej, proszę po
prostu usiąść i taki elementarz napisać!
Uważam,
że napisania elementarza jako śląskie środowiska
podjęliśmy się zbyt pochopnie, na fali pierwszego entuzjazmu.
Zresztą, jako stowarzyszenie, odnosiliśmy się do tego pomysłu z
rezerwą. Już teraz musimy sobie powiedzieć, że zapowiadany
elementarz będzie dziełem amatorskim. Na prawdziwie profesjonalny
elementarz musimy jeszcze poczekać. Ale mimo to uważam, że lepiej
jest przynajmniej próbować coś robić, niż tylko narzekać i
krytykować.
Podsumowując:
zamiast krytykować, prosimy, niech nam Pan pomoże. Prosimy też o
wsparcie naukowców, instytucje samorządowe, stowarzyszenia
regionalne i wszystkich, którym przetrwanie śląskiej mowy leży na
sercu. Szczególnie potrzebujemy dialektologów lub osób o pokrewnym
wykształceniu, które gotowe byłyby dokształcić się w dziedzinie
śląskiej dialektologii. Potrzebujemy ludzi znających się na
pozyskiwaniu pieniędzy z funduszy unijnych, ministerialnych i z
różnych fundacji i potrafiących rozliczać takie projekty.
Potrzebujemy też dobrych organizatorów, potrafiących wziąć na
siebie odpowiedzialność za prowadzenie projektu. Zastanówmy się
wspólnie, jak pracom kodyfikacyjnym nadać jakieś ramy
organizacyjne, jak zapewnić im wsparcie organizacyjne i finansowe.
Być może patronat nad całym przedsięwzięciem mógłby roztoczyć
samorząd wojewódzki, być może któraś z placówek naukowych,
albo dwie potężne organizacje regionalne (tj. Związek Górnośląski
i Ruch Autonomii Śląska), tak jak od lat dzieje się to na
Kszubach. Systematyczna i profesjonalna praca nad ochroną języka
mniejszościowego to zadanie zbyt wielkie, aby mogła je unieść
grupka zapaleńców amatorów.