Z
członkiem zarządu Dangi obecnym na I Marszu Jedności Górnośląskiej w Opolu Leonem Sładkiem rozmawiał
Grzegorz
Wieczorek
Czy
udział Dangi w marszu nie jest działaniem na wyrost? Co ma kwestia śląskiego
języka/dialektu wspólnego z postulatem utworzenia województwa
górnośląskiego?
Leon
Sładek:
Ma
istotny związek, choć naszym zdaniem nie sprawy polityczne są najważniejsze. Po
pierwsze, w jednym organiźmie administracyjnym zwyczajnie prościej byłoby pewne
sprawy załatwić i przeprowadzić pewne projekty. Chcemy przecież chronić jeden
śląski język, a nie dwa. Po drugie, i to jest dla nas najistotniejsze, ochrona
języka jest mocno związana z ochroną tożsamości etnicznej. Tożsamość etniczna i
język to dwie strony tego samego medalu. Bez naszej spuścizny językowej, która
wyróżnia nas na tle reszty kraju, tożsamość etniczna Górnoślązaków będzie
rozmyta, a bez wyrazistej tożsamości regionalnej nie ma po co kultywować języka
mniejszościowego. I dla jednej i dla drugiej sprawy istotne jest zachowanie
poczucia wspólnoty: historycznej, kulturowej, etnicznej i językowej. Nie możemy
oprzeć się wrażeniu, że obecny podział administracyjny został wprowadzony jako
zamierzona próba osłabienia naszej tożsamości etnicznej i tak odbiera go wielu
Górnoślązaków. Póki co, mowa śląska zdegradowana do roli „domowo-kuchennej
gwary“ nie odgrywa żadnej roli ani w systemie oświaty, ani w życiu
gospodarczo-politycznym żadnego z obu organizmów administracyjnych. Skutkiem
obecnej sytuacji jest jej wymieranie. Na edukację regionalną z prawdziwego
zdarzenia czekamy już prawie ćwierć wieku i niektórzy już wątpią, że się
kiedykolwiek doczekamy. A śląski dialekt nie czeka, lecz
wymiera.
Województwo
opolskie istnieje od 1950 r. Czy rzeczywiście tożsamość śląska ucierpiała
tutaj?
Uważamy,
że tak. Nie oznacza to oczywiście, że już jej nie ma. Zanikanie tożsamości to
proces długotrwały, wielopokoleniowy. Niepokoi nas, że zjawisko to ostatnimi
czasy nasila się, co objawia się choćby tym, że wielu młodych mieszkańców Opola
nie wie, iż mieszka w stolicy Górnego Śląska. Media rozróżniają coraz częściej
„Opolszczyznę“ i „Śląsk. Obecny podział administracyjny zaczyna coraz częściej
obowiązywać w języku potocznym. A stąd już tylko krok do wymazania Górnego
Śląska ze zbiorowej świadomości jego mieszkańców. Nie ma Górnego Śląska, nie ma
Ślązaków, nie ma śląskiej mowy – panuje monotonia standardu. Przerażająca
wizja…
Czy
oznacza to, że Ślązacy Opolscy – ci zasiedziali, rdzenni – chcą się znaleźć w
województwie górnośląskim?
Nie,
tu nie można uogólniać, a naszym zdaniem żadnych poważnych zmian
administracyjnych nie można przeprowadzać ponad głowami ludzi, bez ich
akceptacji. Niektórzy mają wiele uzasadnionych powodów, żeby się obawiać –
nazwijmy to – imperializmu katowickiego. Pomimo, że wszyscy jesteśmy
Górnoślązakami, to istnieje obawa, że „katowiczanie“ nie będą respektować
opolskich cech kulturowych. Najbardziej objawia się to w języku – jako językowe
towarzystwo z województwa opolskiego możemy wiele na ten temat powiedzieć. Danga
musi zmagać się ze ścianą ignorancji wobec języka Ślązaków opolskich od samego
początku swego istnienia, a w szczególności zderzyliśmy się z tym problemem w
„komisji ślabikorzowej“. Niektórzy samozwańczy kodyfikatorzy katowiccy nie
przyjmują do wiadomości istnienia śląszczyzny opolskiej i najchętniej pominęliby
ją zupełnie. Jesteśmymocno
zaskoczeni potrzebą ciągłego przypominania, że skodyfikowana śląszczyzna musi
umożliwić również Ślązakom Opolskim naukę ich własnego dialektu. Język Śląska
Opolskiego jest jednak dla wielu katowiczan mentalną barierą nie do pokonania.
Wielu Ślązaków Opolskich słusznie zauważa, że na Śląsku „katowickim“ co prawda
medialnie wiele się dzieje, ale jakość tej śląszczyzny medialnej jest
nieporównywalnie gorsza niż pod Opolem. Trudno się z tym nie zgodzić. Ale znowu
trzeba podkreślić, że nie jest to „winą“ katowickich Ślązaków. Jest to
konsekwencja innych uwarunkowań historycznych i demograficznych – większego
nasilenia migracji ludności i kosmopolitycznego charakteru wielkich miast.
Kontynuując - jeśli dążymy do Jedności Górnośląskiej, to nie możemy opolan
„skatowiczać“. Z drugiej strony musimy zdać sobie sprawę z tego, że jeśli nie
uda nam się skodyfikować języka śląskiego, to stracimy na tym wszyscy.
Czy
Marsz pomógł rozwiać te obawy?
Przypuszczam,
że nie. Marsz miał bardzo katowickie oblicze. Prowadzący mieszał mowę śląską w
wydaniu katowickim z językiem polskim, mówił o Gorolach i
Hanysach, podczas gdy w tradycyjnej śląszczyźnie opolskiej słowo „gorôl” oznacza
Ślązaka katowickiego, „od gór” czyli kopalń,a słowa „hanys” nasi
starzikowie nie znali wcale.
Organizatorom nie udało się wprowadzić narzecza opolskiego do ogólnie głoszonych
haseł, przez co utrudnione było wypromowanie jedności obu części Górnego Śląska
na równych prawach. Niektórzy zastanawiają się teraz, czy ma to być przedsmak
„wspólnej” górnośląskości. Wierzymy, że nie było w tym złej woli – wiemy dobrze,
jak trudno jest znaleźć ludzi, którzy potrafią dobrze mówić po śląsku; wiemy że
mają z tym kłopoty wszystkie wielkie organizacje śląskie. Ale jak mamy prosić
Polaków o to, żeby szanowano nasz język, jeśli sami nie potrafimy go uszanować,
a brak tego poszanowania jeszcze publicznie demonstrujemy?
Wciąż
nam się wydaje, że śląskie elity i liderzy śląskich organizacji nie doceniają
kulturotwórczej roli naszej mowy, wokół której skupia się nasza etniczność. Nie
przekonują nas wymówki, że „czekamy na kodyfikację, żebyśmy wiedzieli jak
pisać“. Pisać i posługiwać się mową śląską w życiu publicznym można już tu i
teraz - byle by to było w miarę poprawnie językowo, kwestia ortografii jest
drugorzędna. Uważamy, że konieczne jest podjęcie wysiłku, aby wewnątrz
organizacji śląskich organizować i mobilizować ludzi, dla których tradycyjna
śląszczyzna jest jeszcze językiem wycyckanym z mamulczynym mlykiym i
którzy potrafiliby wewnątrz organizacji zadbać o żywą dwujęzyczność. To zadanie
każdego zarządu. Póki co, jako Danga czujemy się w tym dziele osamotnieni.
Jesteśmy świadomi, że my sami nie uratujemy śląskiej mowy - to musi być zadanie,
za które każda organizacja powinna czuć się współodpowiedzialna. Nie dodaje nam
wiarygodności, jeśli domagamy się uznania śląszczyzny jako języka regionalnego,
a równocześnie sami nie traktujemy śląskiej mowy poważnie i nie gwarantujemy jej
godnego miejsca tam, gdzie nikt nam tego zabronić nie może – na własnych
uroczystościach, festynach, demonstracjach i marszach. Potem nie ma się co
dziwić, że sceptycy zarzucają śląskim środowiskom, że tak naprawdę nie chodzi tu
o śląski język, ale że wykorzystujemy kwestię języka jedynie do rozgrywek
politycznych.
Mamy
nadzieję i oczekujemy od organizatorów II Marszu, że za rok przemowy będą
przygotowane staranniej - i że nie zabraknie ani poprawnej śląszczyzny
katowickiej, ani opolskiej. Wówczas wrażenie, jakie marsz wywarłby na postronnym
obserwatorze, byłoby zupełnie inne: mianowicie takie, że tu zagrożona grupa
etniczna żyjąca na obszarze dwóch województw upomina się o swoje prawa i że robi
to w interesie ogółu społeczeństwa. Mając na względzie dobro śląskiej sprawy
życzylibyśmy sobie przekazu pozytywnego, bardziej intelektualnego.
Przeciwko
językowi śląskiemu opowiedzieli się także niektórzy liderzy mniejszości
niemieckiej, która zaciekle broniła województwa opolskiego… Czy Danga widzi w
mniejszości sojusznika?
Mniejszość
niemiecka jest głównym ugrupowaniem jednoczącym rdzennych Ślązaków w opolskiej
części Górnego Śląska, jej starsi członkowie mówią po śląsku lepiej niż w
jakiejkolwiek innej organizacji. Obawa przed tym, że Niemcy będą stanowić w
większym województwie mniejszy odsetek ludności oraz że język śląski będzie
konkurencją dla języka niemieckiego, była przed laty mocniejsza niż poczucie
wspólnoty górnośląskiej. Według mnie była to krótkowzroczna polityka.
Niemieckość na Górnym Śląsku nigdy nie istniała w sposób wyizolowany, zawsze
przeplatała się z innymi kulturami tworząc charakterystyczny i unikalny fenomen.
Ekskluzywizm okazał się być golem samobójczym zarówno dla kultury niemieckiej
jak i kultury śląsko-polskiej, który osłabił i jednych i drugich, po prostu
osłabił region. Walcząc o dusze czołowi działacze mniejszości oświadczyli, że
Ślązaków i śląskiej mowy nie ma – są tylko Polacy i Niemcy. Wyrządzili oni
krzywdę większości swoich pobratymców posługującej się od zarania dziejów mową
śląską, tę ostatnią traktując tak samo jak „arcypolacy“, którzy również
odmawiają nam prawa postrzegania śląskości jako czegoś od standardowej polskości
odrębnego. A przecież tożsamość śląska nie wyklucza tożsamości niemieckiej ani
polskiej, ale wszystkie one się wzajemnie przeplatają i uzupełniają. Tego nie
rozumieją również niektóre „śląskie autorytety“ – nadworni komentatorzy
medialni, którzy swoimi skrajnie polonocentrycznymi wypowiedziami o Śląsku
sprawiają często wrażenie, że mentalnie zatrzymali się na przełomie XIX i XX
wieku, czyli w okresie ostrej walki narodowościowej, toczącej się wówczas na
Śląsku. Do Dangi należy kilku Ślązaków, którzy są jednocześnie członkami
mniejszości niemieckiej. Mimo to zależy im na śląskiej mowie, która jest ich
językiem ojczystym, i otwarcie demonstrują, że chcą ją zachować! W Dandze nie
pytamy się nigdy, do jakiej narodowości ktoś się poczuwa. Jednoczy nas troska o
przyszłość języka miejscowej ludności. Nie przeszkadza nam to dobrze władać
językiem polskim i/lub niemieckim. Ot, odrobina europejskiej
normalności.
Reasumując
– mam nadzieję, że mniejszość niemiecka zrozumie to i będzie się starała
reprezentować również interesy większości swoich członków mówiących na codzień
po śląsku. Liczymy na owocną współpracę! Gwoli ścisłości dodać trzeba, że
niektórzy działacze mniejszości już popierają ideę śląskiego języka
regionalnego.
Organizator
marszu, przewodniczący RAŚ w województwie opolskim
Piotr
Długosz z
Kotorza Małego – nota bene również członek-wpółzałożyciel Dangi - uzasadniał w
wywiadach potrzebę łączenia się z Katowicami przede wszystkim względami
gospodarczymi…
Myślę,
że jest to argumentacja adresowana do ludności o korzeniach nieśląskich, która
stanowi przeważającą większość w Opolu. Dla ludzi emocjonalnie nie związanych z
kulturą śląską powoływanie się na śląską tożsamość być może nie jest
wystarczającym argumentem, żeby zmieniać coś w podziale administracyjnym
regionu. Ja jednak nie boję się w mediach szczerze i prosto z mostu przyznać, że
nam, tzn. Dandze, chodzi przede wszystkim o kulturę, wspólną tradycję, tożsamość
i język. Zarząd Dangi wiele razy podkreślał, że śląska tożsamość, śląska kultura
i język są bogactwem nie tylko naszym, ale całej Polski a nawet Europy. Górny
Śląsk jest pod tym względem prawdziwym klejnotem i również w interesie ludności
napływowej jest wspieranie naszej rodzimej kultury. Dziś jesteśmy już
mniejszością we własnej ojczyźnie, nie możemy więc sami decydować o naszych
sprawach. Zawsze będzie potrzebny konsens, porozumienie z Nieślązakami. Dlatego
też duża część odpowiedzialności za los naszego języka spoczywa na barkach
ludności o pochodzeniu nieśląskim. Ważne więc jest, żeby tej ludności nie
zrażać, ale ją pozyskać. Często podkreślamy w rozmowach, że to nie polskość
Śląska jest zagrożona, ale nasza śląskość, wszystko jedno jak ją zaszufladkujemy
(jedni widzą w niej regionalną formę polskości, inni coś od polskości
odrębnego). Bardzo wielu Polaków-Nieślązaków rozumie to już. Zarząd Dangi
otrzymuje często e-maile od wielu osób, które solidaryzują się z nami i naszymi
działaniami. W Dandze mamy również bardzo aktywnych członków pochodzenia
nieśląskiego, którzy oddają nam nieocenione przysługi – na przykład pani
Danuta
Pacan,
dzięki której wzrośnie pedagogiczna wartość powstającego ślabikôrza. Na codzień
doświadczamy, że nasza śląskość może ludzi integrować, jest dobrem atrakcyjnym
dla wszystkich.
Czy
zarząd Dangi będzie teraz żądać zmian podziału
administracyjnego?
Nie.
Tym się zajmują inne organizacje. Z punktu widzenia ochrony języka łączenie
województw nie jest działaniem najważniejszym. Mamy poważniejsze zadania, z
którymi musimy się uporać, takie jak konsens w środowiskach śląskich co do
kształtu kodyfikacji, nadanie śląszczyźnie statusu języka regionalnego,
kształcenie nauczycieli, zorganizowanie śląskojęzycznego środowiska
intelektualistów. Bez postępu w tych kwestiach zjednoczone województwo
górnośląskie śląskiej mowie nic nie da. Potrzebujemy prawdziwej Górnośląskiej
Jedności w wyżej wymienionych kwestiach. Tak należy rozumieć nasze uczestnictwo
w tym marszu. „Pómóżcie retować naszã
ślónskõ môwã“ – to hasło skierowane do wszystkich: do Nieślązaków, do
polityków, a w końcu – a może przede wszystkim - do naszych śląskich
środowisk.
Dziękuję
za rozmowę.
Po
Marszu Jedności Górnośląskiej odbyła się na Górze Świętej Anny tradycyjna msza
święta w intencjofiar
„Tragedii Górnośląskiej lat 1945 – 48”
i pomyślności mieszkańców Śląska. Kazanie wygłosił częściowo po śląsku ks. Joachim
Zok,
członek Dangi. Po mszy prezes Dangi dr.
Józef
Kulisz
odczytał po śląsku list na temat „Jak
sie mogã starać ò òbchowanie òjcowyj môwy?“ (którego treść przytaczamy
poniżej).
Po mszy na Górze Św. Anny: (od lewej) przewodniczący koła RAŚ w
Mysłowicach Lucjan Tomecki, członek Dangi ks. Joachim Zok, członek zarządu Dangi Leon Sładek, założyciel odpowiednika RAŚ w
Niemczech Robert Starosta, Bernard Skórok (fundator naszego transparentu) oraz
prezes Dangi dr. Józef Kulisz.
List przeczytany pó
mszy na Górze Św. Anny, 17 października 2009 r.
Jak sie mogã starać ò òbchowanie òjcowyj
môwy?
Moc już sie Ślónzôki narzóndziyli ò tym, iże trza sie starać ò to, coby
ślónskõ môwã òbchować. Zdô mi sie, że dzisiôj rozumiyniy tego rozprzestrzyniyło
sie miyndzy nami i małowiela żôdyn już niy jes tymu przeciwny. Starómy sie, coby
nasza môwa była òficjalnie uznanô, próbujymy budować kómisyjõ kodyfikacyjnõ.
Chcieli by my ale dzisiôj pouwôżać niy nad kómisyjami
kodyfikacyjnymi i prawym sejmowym, ale nad tym, co kôżdy z nôs może sóm
ku tymu zrobić, coby naszã òjcowõ môwã retować.
Piyrsze: Snôżność i
staraniy
Durch jes jeszcze moc ludzi, co im sie zdô, iże coby gôdać po ślónsku,
styknie ino leda jak beblać po polsku. Niejedyn myśli, że to jes blank po
ślónsku, jak se te swojy paplaniy ómaści pôrma ślónskimi kóńcówkami, pôrma
„ausdrukami dlô szpasu”. Jes tyż moc ludzi, co ślónskõ môwã miyszajóm z
przeklyństwym, bo padajóm, że to dycki była môwa prostôków i lómpów. Ci to
ludzie czynióm naszyj rzeczy nôjwiynkszõ krziwdã!
Tak dôwnij niy było! Nasze starziki poradziyli niy ino òsprawiać po
ślónsku wice, ale tyż sie w tyj môwie radować, gniywać, rzykać do Pana Boga i
pozdrôwiać ludzi z uszanowaniym. Tóż,
starejmy sie, coby môwa, co nióm kôżdy z nôs rzóndzi, była òkludnô i
piyknô.
W tym szukaniu snôżności kôżdy musi
sie spuścić na swój rozum i swojy wyczuciy. Swojymu wyczuciu mogiymy tyż ale
pómóż. Tak jak sie idzie wyćwiczyć w nauce, abo w jakim fachu, tak tyż sie idzie
ćwiczyć w môwie. Tóż przipóminejmy se, jak sie dôwnij Ślónzôki poradziyli
piyknie pozdrôwiać. Nauczmy sie, jak sie w ślónskij môwie pokazowało drugim
ludzióm uszanowaniy. Do kogo sie nôleży, gôdejmy za dwoje, a do kogo trza to i
za troje. Jak trefiymy jaki piykny ślónski wiersz, abo szumnõ śpiywkã, nauczmy
sie ich na spamiyńć! Spróbujmy słożyć piyknie po ślónsku powiynszowania na
geburstag, na wesely, abo na Gody. Jak bydymy poradziyli wrócić naszyj môwie
snôżność i piykność, to óna sie bydzie brónić sama.
Drugiy: Bildónek abo ksztôłcyniy
W teraźniejszym czasie już bezmała żôdyn z nôs w rozeznôwaniu, co jes
prawóm ślónszczyznóm, a co niy, niy umiy sie spuścić ino na swojã pamiyńć i
wyuczuciy. My w „Dandze” gôdómy: „Niy ma gańba niy wiedzieć, abo sie òmylić,
gańba sie niy uczyć!”. Coby świadómie, rozumnie piastować prawõ ślónskõ môwã,
kôżdy musi sie w nij durch bildować.
Zdrzódłym prawyj ślónszczyzny powinna być dló nôs môwa naszych
starzików. Tóż szukiejmy ludzi starych, co pamiyntajóm ślónszczyznã z czasów,
jak jeszcze ludzie niy znali telewizyje i mediów, òpytujmy sie i uczmy sie òd
nich. Nowô technika dôwô nóm dzisiôj do rynki nôczyniy, co nim łacno mogiymy
dźwiynk registrować. Tóż nagrôwejmy starzików! Szukiejmy ludzi, co poradzóm se
spómnieć, jak sie nazywało nôczyniy murarskiy, bergmóńskiy, rzeczy w dóma, w
ògrodzie, we werkszteli. Poprośmy ich, coby nóm ò tym poòzprawiali. Mogiymy ku
tymu przidać tyż pôrã fotografijek. Tak òbchowiymy spómniynia tych ludzi, a ś
niymi prawõ starõ ślónszczyznã, nawet jak ci ludzie
zemrzóm.
Kôżdô ludzkô môwa mô swój systym, swojy prawa. Lżyj nóm bydzie rozumnie
rozsóndzać, co jes prawóm ślónszczyznóm, a co niy, jak spróbujymy te prawa
poznać i sie ich nauczyć. Ku tymu potrzebujymy uczydłów i popularnych
poradników. Podwiela tych uczydłów napisanych òd fachmanów niy mómy, mogiymy
spróbować òbsztalować se literatrurã naukowõ. Niy bójmy sie tego. W literaturze
dialektologicznyj jes moc takich rzeczy, co jy i niyuczóny czowiek poradzi
zrozumieć.
Myślã, iże moc z Wôs, zôcni suchacze, co tu siedzicie, była dzisiôj rano
na „Marszu jedności”. Isto potrzebujymy jedności, coby nóm lżyj było starać sie
ò òbchowanie erbizny naszych òjców i starzików, a przi tym tyż naszyj òjcowyj
rzeczy. Tyj ślónskij jedności w môwie niy mogiymy ale rozumieć tak, że wszyskich
Ślónzôków wyrôwnómy do jednego mustra. Reinchold Olesch we słowniku môwy ludu z
Góry Św. Anny zapisôł takiy to przisłowiy: Padali świynty Ignacy, iże my niy wszyjscy
jednacy. Wiymy, że môwy w roztómajtych czyńściach Ślónska trochã sie òd
siebie różnióm. To isto niy bydzie żôdnô jedność, jak sie bydymy wadzić, czyja
môwa jes lepszô, a na kóniec wszyskim nakôżymy gôdać na tyn przikłôd po
katowicku. Prawõ ślónskõ jedność i braterstwo zbudujymy ino wtynczôs, jak
Ślónzôk z jednyj czyńści Ślónska bydzie poradziył przijóńć Ślónzoka z drugiygo
kóńca z jego côłkóm erbiznóm: z jego òblyczym, zwykami, z jego môwóm, jak
włôśnego brata! Piyrszym krokiym do budowaniô takiygo braterstwa jes nauka. Tóż
chcymy Wôs wszyskich namówić ku tymu, cobyście bildowali sie niy ino w môwie ze
swoij wsi, abo swojygo placu, ale cobyście tyż aby trochã poznali roztómajte
môwy na côłkim Ślónsku. Pómoże nóm to inkszych Ślónzôków rozumieć i
szanować.
I ze spóminaniô starych ludzi, i z badań uczónych wiymy, że dôwnij
ludzie rzóndziyli po ślónsku bezmała wszyndzie: niy ino w dóma, ale tyż na
dródze, na placu, we sklepie, w robocie, nawet w urzyndzie. Wszyskiy kómisyje
kodyfikacyjne, tôwarzistwa i uczydła na nic sie niy przidajóm, jak ludzie sami
niy bydóm chcieli po ślónsku rzóndzić. Tóż i my niy mogiymy sie lynkać i
zawiyrać naszã môwã za dźwiyrzami pómiyszkaniô. Niy mogiymy sie skirz nij
gańbić! Lżyj nóm bydzie sie na to òdpowôżyć, coby po ślónsku gôdać tyż w
jawności, miyndzy ludźmi, jak sie w rzóndzyniu po ślónsku wydoskónalymy, jak
sami bydymy czuli, że nasza môwa jes òkludnô i piyknô. Tego nóm żôdyn zakôzać
niy może! Ale jak fto, chocia poradzi, a niy gôdô po ślónsku nawet w dóma, jak
fto niy uczy po ślónsku swoich dzieci, kładzie naszã môwã do truły i niy może
sie mianować prawym brónicielym ślónskości!
Niy jes to wszysko lekie i proste, ale przecã ftóż lepij jak Ślónzóki
rozumiy, że bezmała niy ma na tym świecie rzeczy dobrych, coby nôs niy
kosztowały. Móndrzi ludzie padajóm „Fto dbô, tyn mô!” Prziszłość naszyj òjcowyj
môwy zôleży nôjbarzij òd nôs samych, òd tego, co sami poradzymy zrobić ze sobóm
i (dlô siebie), bez òglóndaniô sie na cudzych beamtrów!
Zerzykiejmy pôciyrz, modlitwã) do świyntyj Jadwigi i Świyntyj Any, coby
pómógły nóm uprosić u Pana Boga Ducha Świyntego, bo to Ón òświycô ludzióm rozum
i rozwiónzuje jynzyki.
Dr. Józef Kulisz, prezes Tôwarzistwa Piastowaniô Ślónskij Môwy
„Danga”